W 30 numerze „Nowej Gazety Jaworskiej” prawie dwie strony zajmuje fotoreportaż z protestu kobiet w naszym mieście, który przeszedł ulicami Jawora 30 października. Piszę prawie, gdyż jest tam też komentarz, z którego wynika, że wszystko odbyło się ładnie, pięknie i kulturalnie. Ponieważ nie uczestniczyłem w tej kulturalnej manifestacji (dlaczego napiszę później) i nie słyszałem okrzyków, postanowiłem przyjrzeć się hasłom przewodnim umieszczonym na transparentach (?).
I cóż zobaczyłem?
Na pierwszej stronie w pierwszym szeregu widać: „Chcemy wyboru nie terroru”. Hasło bardzo nośne, bowiem człowiek całe życie skazany jest na wybór. Jest tylko problem, co wybiera: dobro czy zło. W żądaniu protestujących wybór idzie tylko w jedną stronę: mogę zabić dziecko, kiedy tylko chcę. Czy droga dziewczyno, niosąca owo hasło, dajesz też wybór swojemu dziecku? Druga część hasła protestuje przeciw Pis-terrorowi. Z fotografii można wywnioskować, że jego autorka ma około dwadzieścia lat, więc nikt lepiej jak ona nie wie, co to jest terror. Mogę tylko przypuszczać, że w państwie totalitarnym już dawno byłaby w celi więziennej, czego naocznym przykładem jest kraj na wschód od Polski. A tu pod PiS-owskimi rządami przeszła całe miasto i jeszcze ją policja ochraniała.
Na stronie tytułowej rzuca się w oczy baner z programem: „Niech żyje wolność, wolność i swoboda... zabawa i dziewczyna młoda”. Jest to niezwykle twórczy postulat, bowiem gdy te cztery warunki zaistnieją równocześnie, to już bardzo blisko do stwierdzenia: „Aborcja jest okey”. Nie ma więc żadnych obowiązków, nie ma odpowiedzialności, jest: „Róbta co chceta”.
Patrzę dalej i rozszyfrowuję: „Polska jest kobietą, Rewolucja jest kobietą”. Stwierdzenie trochę nie na czasie, gdyż kobieta już zmieniła płeć. Jest i trzecie. Niesie je wysoko młoda zamaskowana zbuntowana: „Idźcie w PISDU”, przy czym PIS i błyskawicę namalowano na czerwono. Ponieważ w fonetyce polskiej głoski bezdźwięczne (s) upodobniają się w wymowie pod względem dźwięczności do do następującej dźwięcznej (z), łatwo można rozszyfrować brzmienie skrótu. Kto ma iść w p...du? My wszyscy, bo „idźcie” to liczba mnoga. A dlaczego? Bo ja tak chcę. Tak oto młoda buntowniczka wprowadziła nas w język strajku kobiet i debaty publicznej w Polsce.
Bardzo popularnym okrzykiem protestujących jest wulgaryzm wyp...alać, sugerujący, że wszystkich tych, którzy mają inne zdanie niż my, należy, delikatnie mówiąc, natychmiast wyrzucić. Tu nie chodzi o żaden twórczy postulat, wysłuchanie argumentów drugiej strony; chodzi o usuniecie każdego, kto by chciał przedstawić swój pogląd lub zabrać głos. Bardzo często w języku lewicowych aktywistek słyszymy inny „kwiatuszek”, semantycznie bliski poprzedniemu, mianowicie: „sp...lać”. Jak dyskutować z kimś, kto na samym początku dyskursu wita cię, z braku argumentów, przytoczonym bluzgiem. To tylko dwa przykłady lewicowej nowomowy i tolerancji. Tolerancyjną wymowę ma też palenie zniczy przed biurem PiS. Nie wiem, czy były nawoływania: „Dym w kościołach”, czy: „Zabić księdza”.
Ktoś może skonstatować, że wulgaryzmy były, od kiedy istnieje język. Byli też protestujący i też gniewni, ale nie było w przestrzeni publicznej przyzwolenia na używanie knajackiego języka. Dziś niektórzy twierdzą, że owe wulgaryzmy są wyrazem bezsilności. Czy rzeczywiście? Starsi czytelnicy pamiętają strajki solidarnościowe. Ale konia z rzędem temu, kto by znalazł na transparentach przytoczone powyżej potworki językowe. A co było? Było np. słowo „Solidarność”, „precz z komuną” i inne, ale mimo życia w rzeczywistej dyktaturze nikt nie krzyczał publicznie: „je... .. ć komunę” czy „spe...aj komuchu”. Oczywiście, że zawsze byli i będą ludzie, którym w mowie potocznej brakuje słów i dla opisania rzeczywistości używają wulgaryzmów, pochodzących od nazw pewnych części ciała, lecz o takim języku mówiło się, że jest rynsztokowy. Niektórzy mówią w najlepszym przypadku, „że spod budki z piwem”. To jest patojęzyk czyli język patologiczny. W protestach ten język przeniesiono do dyskursu publicznego i jest to smutne przekroczenie pewnej granicy. Przygnębiające jest to, że taką formę wypowiedzi publicznej popierają niektórzy naukowcy.
Podczas jednego z protestów Inga Iwasiów - podobnoć prorektor nauk humanistycznych na Uniwersytecie Szczecińskim - oświadczyła krzykliwie: „Nie jako profesorka, ale jako kobieta powiem: Je....ć i wy....ć”. Rozradowany tą kulturalną wypowiedzią tłum skandował: „Je..ć PIS, Je...ć Godek”. Oczywiście, w tym słownym popisie nie ma ani cienia mowy nienawiści, którą tak wytykają koryfeusze nowej cywilizacji konserwatystom. Część środowiska naukowego nie tylko słownie popiera ową szkołę nowomowy. Niektórzy rektorzy szkół wyższych dali nawet dni rektorskie, aby studenci mogli krzyczeć: „j..ać PiS”.
W szerzeniu owej zarazy infekującej kulturę języka polskiego duży udział mają media. Wulgaryzmy słyszymy w emitowanych piosenkach, programach satyrycznych, filmach, programach publicystycznych czy w języku tak zwanych celebrytów. Brak reakcji prowadzących programy na używanie wulgaryzmów sprawia, że stają się one normą. Euforię rewolucyjną widać szczególnie w audycjach TVN24, w zachwyt wpadły też tygodniki „Newsweek”, „Polityka”, dzielnie dotrzymywała im kroku „Gazeta Wyborcza”.
Kiedyś popularny był zwrot: „Waż słowa”. Szkoda, że tylko nieliczni go respektują. Nie ma już wstydu językowego. Ten dotyczący intymności dawno już poszedł w zapomnienie. Otwarto Puszkę Pandory. Jeśli bowiem profesor nauk humanistycznych popiera taką formę wyrażania swojego niezadowolenia, to co może powstrzymać sfrustrowanego ucznia lub studenta do powiedzenia profesorowi lub nauczycielowi: „sp..j”i powołać się na profesorkę Iwasiów czy naszą noblistkę lub elity z kawiarni Sowa i Spółka.
Co się stało z naszym językiem? Co powiedzieliby ojcowie naszej polszczyzny? Adamie Mickiewiczu, czy do Ciebie Maryla Wereszczakówna też mówiła: „sp....j”? Cyprianie Kamilu Norwidzie, pytałeś kiedyś: „Coś ty Atenom zrobił, Sokratesie”, że cię skazano na śmierć? Dziś by można zapytać za poetą, coś ty zrobiła protestującym, Mowo Polska, że tak Cię sponiewierano? Prawdę mówi Władysław Syrokomla, że w mowie wypisuje się to „co marzę w myślach, co w sercu noszę”. A więc co w sercu, to w słowie. Jeśli w sercu rynsztok, to i w słowie rynsztok. „… to co z ust wychodzi, pochodzi z serca i to czyni człowieka nieczystym”, mówi Ewangelia według św. Mateusza 15,18. Czy współcześnie bez zażenowania mogę powtórzyć za Stanisławem Wyspiańskim:
„O mowo polska, ty ziele rodzime,
Niech cię przyjmę w otwarte ramiona;
Ty będziesz kwieciem tych pól ubarwiona.”
Rzeczywiście, dziś ubarwiono Cię nie lada kwieciem.
Ponieważ prawego sumienia obywatel, a tym bardziej katolik, nie powinien popierać zła, a złem i grzechem jest nawet przekraczanie przyzwoitości, dlatego nie uczestniczyłem w proteście, gdyż byłaby to zgoda na profanację języka i akceptacja tego, co głoszą transparenty i bluzgi krzyczących, a więc przyjęcie obcej naszemu krajowi ideologii, prowadzącej do utraty naszej kultury i suwerenności. Jan Kobuszewski mówił w jednym z kabaretów: „Chamstwu w życiu należy się przeciwstawiać siłom i godnościom osobistom”. My przeciwstawmy się tym drugim. Wstydząc się za tych, którzy przyzwoitość i polską mowę mają za nic, wołam słowami Leopolda Staffa:
„Bądź z serca pozdrowiona,
ojczysta święta mowo !
Niby łańcuchem złotym,
Wiąże nas twoje słowo(...)
Tyś nasza twierdza, tarcza,
Opieka i obrona,
Ojczysta święta mowo
Bądź z serca pozdrowiona!”
Stanisław Bodziony