Nie wiem, czy rzeczywiście tak było. Główny bohater może równie dobrze próbować wrzucić winę na rządzących i jakoś się wybielić. Po politykach jak wiadomo Polacy tradycyjnie spodziewają się najgorszego, więc do roli kozła ofiarnego pasowaliby idealnie. Ale możliwe też, że między nim a przywódcami PO sztama była od początku.
Jak to było i kto miał w tym udział niech ustala komisja. Przyczyn afery jest zapewne wiele. Pierwszą jest po prostu to, że pewien człowiek uznał, że dorobi się na naiwności innych. Drugą, choć o tym już rzadziej się wspomina, jest ta właśnie naiwność i chęć łatwego dorobienia się ze strony klientów. Ale to na chwilę zostawmy, bo tymczasem pojawiają się różne rady, co można zrobić, aby zmniejszyć zagrożenie takimi aferami w przyszłości.
Instynktownie narzuca się pomysł, aby lepiej kontrolować rynek finansowy. No dobrze, ale jak konkretnie miałoby wyglądać to „lepiej”? Kolejny urząd od kontrolowania? Narzucić jeszcze wyższe wymagania początkowe, aby móc założyć bank? Przecież obecnie mamy już takie ograniczenia i jak widać nie pomogło.
No cóż, tego typu recepty mają swój urok właśnie w tym, że są takie proste: wystarczy jeszcze bardziej skrępować rzeczywistość przepisami i będzie dobrze. Coś jak sławna ustawa znosząca ubóstwo. Mnie taka argumentacja nie przekonuje.
Wszystkie te recepty oparte są na założeniu, że rynek sam z siebie jest nieuczciwy, a każdy działający na rynku to oszust, którego jeszcze nie złapaliśmy za rękę. I w związku z tym, trzeba aby państwo w ten rynek ingerowało, bo jak nie to oszuści oskubią nas do samych majtek. Niekiedy daje się nawet usłyszeć, że afera Amber Gold to właśnie skutek takiego niekontrolowanego, wręcz „dzikiego” wolnego rynku.
A może jest na odwrót? Może to właśnie kontrola rządu nad bankami oraz innymi instytucjami finansowymi jest przyczyną tego typu afer?
Jakby to było, gdyby dosłownie każdy mógł założyć przedsiębiorstwo finansowe i nie byłoby żadnego nadzoru ze strony państwa? Totalny chaos, prawda? Nie trzeba mieć żadnych rezerw, żadnych zabezpieczeń, nawet sejfu na przetrzymywanie wpłaconych pieniędzy. Każdy mógłby być oszustem, bo przecież państwo nie gwarantuje, że którykolwiek z tych interesów byłby bezpieczny. Żadnemu bankowi nie byłoby można zaufać tak „na słowo”, prawda?
I o to właśnie chodzi! Żadnej gwarancji nie ma, więc… trzeba być ostrożnym! Żeby komuś powierzone zostały w takiej sytuacji pieniądze, to naprawdę musiałby on udowodnić, że jest w stanie ich dopilnować.
A teraz wróćmy do rzeczywistości. Państwo dba o bezpieczeństwo, więc my sami już tak szczególnie o to nie dbamy. Zakładamy, że skoro coś na rynku działa, to musi to być bezpieczny interes. W pewnym sensie to jest rozsądne: skoro ktoś już coś sprawdził, to po co sprawdzać dwa razy? Niestety, od czasu do czasu pojawi się oszust albo ktoś, kto się na obracaniu pieniędzmi najzwyczajniej nie zna. I jemu też ufamy, bo nie mamy nawyku sprawdzania wiarygodności. A nie mamy go, bo sprawdza za nas państwo.
Czasami zdarzają się rodzice tak nadopiekuńczy, że ich dorastające dziecko nie jest w stanie wyrobić sobie zaradności oraz odpowiedzialności. W zderzeniu z rzeczywistością taki człowiek ponosi dotkliwe porażki. A to dla przewrażliwionych opiekunów jest oczywiście „dowodem”, że trzeba się nim jeszcze bardziej zajmować. Czy nasze państwo nie postępuje podobnie? Czy głosy ludzi domagających się zwiększenia ograniczeń i większego wejścia państwa w gospodarkę nie są właśnie tym samym, co fałszywe wnioski wyciągane przez nadopiekuńczych rodziców z opowiastki powyżej?
Nie chodzi o bezkarność dla oszustów. Umów trzeba przecież dotrzymywać, i jeśli ktoś obiecuje, że zakupi dla nas złoto (tak jak obiecywał Amber Gold), to musi to zrobić . A jeśli łamie postanowienia umowy, to może być przez państwo ukarany. Ale czy powinniśmy domagać się od państwa zwiększenia ograniczeń na rynku finansowym? Korzyść będą z tego miały jedynie już istniejące banki, które pozbędą się konkurencji małych, alternatywnych instytucji finansowych.
Pisałem na początku o naiwności ludzi, którzy dali się złapać na obietnicę ogromnych zysków. Ta naiwność też z niczego się nie wzięła. Ona też ma swoją przyczynę, i to jest moim zdaniem ukryta przyczyna afery: nadopiekuńczość naszego państwa. Nie należy wierzyć, że taka czy inna ustawa uwolni nas od szemranych ludzi próbujących robić szemrane interesy. Rozsądniej brzmi dla mnie rada, aby przestać ufać w państwo i jego gwarancje, a zamiast tego domagać się większej wolności na rynku.