Pytam o to dlatego, że mam takie wrażenie po wypowiedzi Papieża Franciszka na temat przyjmowania imigrantów. Może przesadzam, ale spójrzmy na tę wypowiedź:
Jeśli nie przyjmujemy potrzebujących, nie jesteśmy chrześcijanami i nie zostaniemy przyjęci do Królestwa Niebieskiego
Sam nie wiem, co powinna w tej sytuacji zrobić osoba posłuszna Panu Bogu. Czy rzeczywiście chrześcijanin powinien przyjąć imigranta z Bliskiego Wschodu do swojego własnego domu? Czy Jezus chce, żeby ryzykować życiem innych ludzi przyjmując osobę, co do której – nie bójmy się tego wreszcie stwierdzić – są uzasadnione obawy, że zrobi krzywdę innym ludziom? Dziwne to by było miłosierdzie, w którym ignoruje się bezpieczeństwo bliźnich…
Nie będę zatem oceniał, czy Papież ma, czy nie ma racji nawołując do pomocy imigrantom. Nie dlatego, że nie wypada (mi tam akurat wypada) ale dlatego, że nie wiem, jak należy postąpić. Nie o tym będzie ten felieton. Moją uwagę zwróciła ta nagła zmiana w podejściu do oceniania innych.
Ten sam człowiek, który miał wątpliwości, jak oceniać homoseksualistów łatwo ocenia osoby, które nie chcą przyjąć imigrantów. I nie docieka przy tym, czy oni szczerze poszukują Boga. Ten sam Papież, który nie chce wykluczać z Kościoła ludzi żyjących w konkubinatach wyrokuje o tym, kto zostanie wykluczony ze Zbawienia. Ja widzę w tym jakąś sprzeczność, jakiś fałsz.
Mniejsza o Papieża, bo nagonkę na tych niedobrych przeciwników przyjęcia uchodźców rozkręcają inni, choć na słowach Papieża się opierają. Nagłym przywiązaniem do przestrzegania zasad Ewangelii zapłonęli ci sami, którzy jeszcze nie tak dawno przestrzegali, aby nie odczytywać Pisma Świętego zbyt literalnie, bo to może grozić popadnięciem w radykalizm, czyli odrzuceniem tolerancji i otwartości. Ci sami, którzy twierdzili, że „aborcja wprawdzie jest zła, ale nie można nikogo zmuszać do świętości” chcą zmuszać innych do poświęcenia się dla uchodźców. Dla ludzi, wobec których Polacy - w przeciwieństwie do rodziców wobec dzieci - nie mają żadnych zobowiązań.
Środowisko tygodnika powszechnie znanego z apeli, aby wzorem Jezusa być wyrozumiałym i „nie oceniać bliźnich” (cokolwiek miałby ten frazes znaczyć) nagminnie przypisuje przeciwnikom przyjmowania imigrantów złe intencje. Owi miłosierni chrześcijanie zarzucali już ludziom, którzy się z nimi nie zgadzają obłudę, brak wrażliwości i wygodnictwo. Nie zauważając, że często te osoby pomagają bliźnim na co dzień.
Podobnie inna gazeta wybiórczo podchodząca do spraw związanych z katolicyzmem. Ludzie, którzy przekonują aby nie mieszać religii z polityką nagle przestali potępiać używanie argumentów religijnych dla poparcia jak najbardziej politycznej decyzji o umieszczeniu uchodźców. I wbrew tej tolerancji, którą wypisali sobie na sztandarach przekonują, że kto nie jest entuzjastą pomysłu, aby za pieniądze podatników umieszczać imigrantów w obozach ten rasista i ksenofob.
Jak widać w imię miłosierdzia też można urządzić nagonkę. A dodatkowy walor polega na tym, że każdego, kto nagonkę skrytykuje można nazwać obłudnikiem, który nie idzie za Jezusem i odrzuca pomaganie innym. Katolikowi można przy okazji wytknąć, że się buntuje przeciwko Papieżowi, co od Soboru Watykańskiego I stanowi dla niego trudny orzech do zgryzienia.
Na szczęście mi bycie nazwanym obłudnikiem i heretykiem nie przeszkadza (a nawet trochę się podoba), więc coś czuję, że jeszcze nie raz poruszę ten temat.