Jakie szczęście mają ci, którzy nami rządzą. Taki burmistrz Jawora czy choćby nawet starosta. A trudno pominąć tu choćby i tych, którzy rządzą naszymi duszami – księży, prałatów i tych skromnych wikarych. A czemu pomijać naszych chlebodawców, naszych pracodawców?
Wszyscy oni mają szczęście. Nie wyłączając z tego grona sympatycznej siostry Eli z przychodni, która – jak tylko chce – zadzwoni i powie, że pana doktora dzisiaj nie będzie. A jak nie chce, to nie zadzwoni i nie powie, że pan doktor jednak dzisiaj będzie.
Mają szczęście, bo mają coś, co w ich mniemaniu daje im władzę. Pozwala im decydować o nas. Choćby w niewielkim zakresie, choćby tylko na krótki moment. Ale jednak! Rządzą!
Burmistrz może, ale wcale nie musi, obniżyć/podwyższyć stawki za wodę. Ksiądz nie musi dać rozgrzeszenia a pracodawca premii. I nie zmusimy ich do zmiany zdania. Nawet siostry Eli nie przekonają żadne racjonalne argumenty. Ona wie swoje.
Na naszym jaworskim firmamencie jest wiele słońc. I to jest nasze szczęście – nie jesteśmy zależni tylko od burmistrza. Lub tylko od księdza czy szefa. Ani nawet od siostry Eli z przychodni. Ba, te słońca też podlegają ogólnym prawom kosmosu i znikają podczas zaćmienia. Byle księżyc może je zasłonić. Nie trzeba wielkiego rowu, wystarczy niewielki kamyk, by się potknąć i upaść. Niejedno jaworskie słońce już tego doświadczyło i wciąż doświadcza. Przed siłami kosmosu ucieczki nie ma.
Władza jest przechodnia. Jej posiadacze często niosą ją nie zważając na ciężar, jaki się z nią łączy. Beztrosko mówią wszystko, czego od nich oczekują – wyborcy, jacyś przełożeni dzierżący władzę nad nimi czy też ich własne kaprysy. A kiedy wymyka im się pomiędzy palcami lub pomiędzy jednym a drugim łykiem kawy, pozostają bezsilni. Skazani na łaskę losu, czekają, co im zaproponuje. A los milczy. Przechodzi obok ze wzrokiem utkwionym w chmurach. Nie dostrzega ich błagalnego spojrzenia. Obojętny, znowu ich ominął.
Spytałem kiedyś prominentną osobę w Jaworze, czy pamięta innego prominenta, który kilkadziesiąt lat wcześniej zajmował jego fotel? – Nie mam pojęcia – odpowiedział szczerze. - Kto to był?
Nieważne. Prominenci umierają dwa razy. Po raz pierwszy, kiedy tracą władzę, wpływy a nawet znajomych i – last but not least – pieniądze. Zwykle sobie z tym nie radzą. Zepchnięci na margines, pozbawieni imiennych zaproszeń na oficjalne imprezy, bez urywających się służbowych telefonów zapewniających o najlepszych życzeniach świątecznych czy imieninowych. Pozbawieni tych codziennych gadżetów stają się zwykłymi jaworzaninami. I tu jest problem – z akceptacją tej smutnej rzeczywistości, którą sami wszak tworzyli.
Cóż? Możemy dać im uśmiech. Na szczęście!
Mirosław Tender