Z powodu minionej soboty i nadchodzącego piątku, ponieważ autobusy już jeżdżą a tramwaje już nie, nie zważając na krople z deszczu ani na ogromne dziury kałuż, by słoneczko dało czadu a chmurki nie znikły, żeby wszystkie jaja doczekały swojego czasu, a indyki piekarnika, życzyć wypada to, co wypada, a ja życzę wszystkim miłego Jawora i takiej okolicy.
Wielkanoc przychodzi również do tych, którzy jej nie chcą albo są jej obojętni, albo woleliby przełożyć termin wizyty, bo mają inne rzeczy do zrobienia. Ważniejsze, bardziej pilne. Nie ustawią się więc w kolejce do grobu Jezusa w kościele. A purpurat zauważy tę absencję i powie tylko: „błogosławieni – zagubieni”. Ale nie wyjdzie ich szukać, bo nie ma w kalendarzu święta szukania zagubionych.
Jawor chce być miastem chleba a nawet piernika. Ale to sprzeczność. O chleb proszą biedni, ci bogatsi chcą też piernika. Jawor – jedno z najbiedniejszych miast na Dolnym Śląsku – nie ma nic do zaproponowania swoim biedakom. Nawet targi chleba nie dla nich są, bo to zwyczajny festyn z pewną (zresztą ograniczoną) obecnością chleba. Wcale jednak nie darmowego.
Nie ma tanich mieszkań komunalnych ani socjalnych kryjówek dla tych, którzy próbują zachować resztki swojej pamięci o świętach. Dla tych, którzy zrezygnowali, nie ma noclegowni. Nikt więc nie będzie im głowy zawracał śmiesznymi życzeniami – wesołych świąt!
Nie ma żadnej równości ani sprawiedliwości wśród ludzi. Nie ma ich nawet wśród bogów. Jezus został potraktowany bodaj najgorzej spośród wszystkich znanych człowiekowi istot boskich. Dziś, kiedy w naszych kościołach widzimy jego zwycięstwo, łatwo się przyłączyć do chóru wznoszącego radosne Alleluja!
Ale nie wiem, czy on na to czeka. Może wcale nie słucha tych pieśni. Może patrzy na nasz smutny Jawor i cicho mówi: „nie tak miało być, Ojcze”.
Nie, oczywiście, że nie. Nic z tego. Spytajcie się swojego księdza. A jeśli nie zechce rozmawiać, to nie. Nawet nie trzeba pytać. Wystarczy spojrzeć. Body language - nie trzeba słów, by go zrozumieć.
Okna można umyć za tydzień albo za miesiąc. Żurek można zjeść kiedy indziej. A w domach jest oczekiwanie – po pierwszym – na drugi dzień świąt. Tupot wielu stóp, śmiech wielu osób, życzenia nie do spełnienia. I kolejne – święta, święta i po… świętach. Wyjdą z nas, zatoczą się i odlecą do ciepłych miejsc. Na długi weekend majowy lub na wakacje. Liturgię męki zastąpi inna. A brewiarz – bedeker.
Ten rytuał powtarza się co roku ze świeżością zieleniejącej trawy. I tylko żal, że nie uczestniczą w nim ci, o których nikt nie pamięta. A jeśli tylko pamięta, to i co z tego? Nic, zupełnie nic. Jakby w ogóle nie było tych świąt. Bo skoro dla nich nie ma świąt, to tych świąt nie ma wcale.
Mirosław Tender