Dla mnie to drugie, bo wysokie temperatury znoszę dobrze. Dlatego częściej niż z powodu gorąca wzdychałem nad - przepraszam, ale trzeba to napisać wprost - infantylną propagandą klimatycznych panikarzy.
Odwoływano się do empirii: „Spójrz za okno! Patrz jaki upał! To jest właśnie skutek nadmiernej emisji CO2!” Niekiedy sięgano po argumenty historyczne: „Pobiliśmy rekord sprzed 700 lat!” (jakie to za Władysława Łokietka musiały być potężne fabryki…) Internet był tego wręcz pełen.
Powodem upałów był, o ile mi wiadomo, ruch mas powietrza znad Afryki Północnej. No ale przecież co tam taki „klimatyczny denialista” i „foliarz” jak ja może wiedzieć. CO2 i koniec!
Aż tu przyszedł lipiec, a z nim konkretne ochłodzenie. Ale jakoś nie słychać straszenia globalnym oziębieniem. Dlaczego? Skoro chwilowe upały były „dowodem” globalnego ocieplenia, to ochłodzenie powinno chyba „dowodzić” oziębienia? Inaczej można by sobie pomyśleć, że robienie z kilku gorących dni argumentu na wpływ człowieka na ocieplenie klimatu było srogim nadużyciem, jeśli nie oszustwem.
Mogłoby się okazać, że wszystkie te „klimatyczne szury” mają więcej zdrowego rozsądku niż niosący kaganek oświaty propagatorzy wiedzy o antropogenicznym charakterze zmian klimatycznych! Wypadałoby wtedy odwołać wszystkie te głupoty, którymi się przez ostatni dni straszyło ludzi. O zgrozo! Nie można do tego dopuścić!
Żeby uniknąć kompromitacji jakoś trzeba sprawę załagodzić. I dlatego przypomniano sobie nagle o rozróżnieniu między klimatem a pogodą. „Ach ci głupi denialiści, nie rozróżniają klimatu od pogody! Przecież nie można z chwilowego oziębienia robić dowodu na cokolwiek! No widać, że to niedouczone takie…” I zupełnie zapomniano, że jeszcze kilka dni temu samemu nie potrafiło się rozróżnić obu pojęć.
A może na fali zmian w normalnym znaczeniu pojęć, tu też nastąpiły jakieś rewolucje, których nie odnotowałem? Ja byłem uczony, że pogoda to stan atmosfery w konkretnym miejscu i czasie. A klimat to charakterystyczny dla dużego obszaru ogół zjawisk pogodowych. Możliwe, że teraz definicja jest inna. Klimat to zjawiska, które są na rękę panikarzom klimatycznym, a pogoda to jest to, co psuje tak starannie plecioną teorię?
Zmiany w klimacie to sprawa całkiem naturalna. Były już przed okresem uprzemysłowienia, nawet przed pojawieniem się ludzi. I rozsądnie byłoby się na nie przygotować, na przykład oszacować jak zmienni się linia brzegowa. W oparciu o to przygotować plany wycofania osadnictwa z rejonów które będą zalane. A równolegle przygotować plany osiedleńcze w terenach odsłoniętych przed morze lub ustępujący lód. I państwa poważne takie plany robią. Chile całkiem na serio rozważa kolonizację wybrzeża Antarktydy.
A tymczasem w Polsce szaleją klimatyczni panikarze. A gdyby ich gorliwość o środowisko naturalne ktoś mądry wykorzystał to moglibyśmy, na przykład, co roku pozbywać się kilku dzikich wysypisk…