Autor opowiedział przybyłym wiele anegdot ze swoich rowerowych podróży po Białorusi. Jedna z nich dotyczyła wyjazdu, podczas którego uczestnicy przymocowali do rowerów polskie flagi. Jaka była reakcja miejscowych? Zaproszenie na dwa wesela...
- Milicja nic do nas nie miała. Oczywiście jakbyśmy chcieli powiesić tę flagę na latarni byłby problem, ale były przymocowane na rowerach. Były to rzeczy osobiste, więc nie mieli nic do tego - mówił Artur Zygmuntowicz, za chwilę pokazując już zdjęcie ze znakiem drogowym mówiącym, że... za chwilę skończy się asfalt. - Na drogach publicznych bardzo często jest pusto i nie ma potrzeby budowy jakichkolwiek ścieżek rowerowych. Generalnie jeździ się dobrze po Białorusi - dodawał.
Jak zauważał autor turystyka rowerowa nie jest popularna wśród Białorusinów, co również wiązało się z wieloma zabawnymi sytuacjami, jak choćby nakłanianie przez miejscowych do podwózki. Nie zabrakło też wzruszających historii.
- Białoruś potrafi zaszokować, zdziwić, rozśmieszyć, a czasami wzruszyć. Są takie momenty. Jesteśmy w Szczuczynie, podchodzi do nas pani Janina i mówi tak: "Boże kochany, 80 lat czekałam aż zobaczę polskie flagi w Szczuczynie". Zaczęła nas ściskać - relacjonował autor.
Artur Zygmuntowicz prezentował też wiele białoruskich kontrastów, jak choćby dotyczących remontów zabytków. Często obok siebie stoją budowle, z których jedna jest pięknie odnowiona, a druga popada w ruinę. Pokazywał również działania, które na pierwszy rzut oka mogą nas bawić, a po dłuższym zastanowieniu niewiele różnią się od spotykanych choćby w Polsce.
- Kolejną rzeczą, której u nas nie ma, a na Białorusi jest, co pozostało po Związku Radzieckim, są reklamy społeczne, które spotkać można na każdym kroku. Mamy takie teksty jak "I dziecko powinno wiedzieć, jak działa gaśnica" albo "podatki to wypłaty rent i emerytur" - zauważał.
Więcej anegdot, obserwacji socjologicznych i reporterskich opisów podróży po Białorusi w książce "Białoruś - imperium kontrastów".