Niech Czytelnik pozwoli, że odpuszczę sobie ocenę samego In Vitro. Chętnie podzielę się swoimi przemyśleniami, tak jak robiłem to nie raz w innych „sprawach bio-etycznych”, ale teraz ważniejsze jest coś innego.
Marszałkowi złożono właśnie propozycję, aby wspólne pieniądze wydał na czyjeś prywatne potrzeby. Nie jest po prostu uczciwie, gdy wspólne środki przeznacza się na osobiste sprawy niektórych. Niezależnie od tego, jakie to potrzeby. Każdy może prosić innych, aby mu coś kupili lub zapłacili za niego i każdy może dobrowolnie to zrobić. Sięgając po pieniądze publiczne kończy się dobrowolność i zaczyna się przymusowe finansowanie czyjegoś życzenia.
Nie ma znaczenia, czy uważamy tę metodę za dobrą czy złą. Jaka by nie była, nie powinna być finansowana z budżetu.
Pół biedy, gdy wszyscy się zgadzają. W tym jednak przypadku sprawa nie jest akceptowana przez część ludzi, którzy się na te wspólne pieniądze złożyli płacąc podatki. Jeśli województwo zacznie opłacać In Vitro, to również osoba sprzeciwiająca się tej metodzie będzie musiała ją współfinansować!
Nie chodzi więc tylko o to, że co to mogło pójść na wspólne cele (prawie bym zapomniał: milion dany na In Vitro oznacza brak miliona na budowę dróg, zbiorników retencyjnych, straż pożarną…) zostanie przekazane na osobiste potrzeby. Chodzi też o to, że ta decyzja uderza w taką zwykłą uczciwość. Czy wegetarianin byłby zadowolony, gdyby kazano mu dopłacić do budowy rzeźni?
Podobny pomysł był przedstawiony Radzie Miejskiej we Wrocławiu. Na szczęście projekt odrzucono, a przyczynili się do tego radni… Platformy Obywatelskiej. Klub się podczas głosowania podzielił i zwolennicy tej uchwały nie uzyskali większości. Jestem pozytywnie zaskoczony. Bardzo tym radnym dziękuję i biorę to jako naukę, żeby nie oceniać wszystkich przez pryzmat partii.
Pomysł jest jeszcze w fazie projektu, zatem stosunkowo łatwo go zatrzymać. Bo on jest - jak widać po powyższym - możliwy do zatrzymania. Trzeba się zastanowić, co można zrobić. I to zrobić.