W białych fartuchach, z zerowymi kompetencjami, żyją sobie jak pączki w maśle panie Rejestratorki. Dla nich czasy PRL-u się nie skończyły. Kawka, niekończące się ploteczki i opryskliwość dla pacjentów - tak wygląda ich codzienność. Może czas z tym skończyć?
Sprawa zaczęła się zupełnie zwyczajnie. Mąż chciał się zapisać do okulisty. Ze względu na najnowsze regulacje NFZ, żeby dostać się do okulisty wymagane jest skierowanie od lekarza pierwszego kontaktu. Ot kolejny paradoks naszej codzienności, bo przecież nikt jak lekarz rodzinny lepiej nie zobaczy, że nie widzimy. Dopiero gdy lekarz rodzinny na własne, zdrowe oczy ujrzy, że rzeczywiście mamy problem z trafieniem od drzwi gabinetu do biurka lekarza, będzie miał prawo wystawić nam skierowanie do specjalisty. Oczywiście jak wszelkie zmiany zapewne i tą Ministerstwo Zdrowia wprowadziło dla dobra pacjenta, no bo przecież i kolejki do okulisty będą mniejsze (jasne, bo wszyscy będą stać wówczas w kolejce do rodzinnego) i lekarze rodzinni na pewno przy okazji wizyty wypytają nas o ogólny stan zdrowia i skierują na dodatkowe badania (na które i tak brak już pewnie środków na dany kwartał, więc nie ma sensu wypisywać zalecenia).
Po pozytywnym rozpatrzeniu prośby o skierowanie do okulisty, czyli negatywnej ocenie wzroku, możemy udać się z wiele wartą karteczką do rejestracji w poradni okulistycznej. I tu zaczynają się schodki. Bo mimo, że Pań rejestratorek siedzi w KORMEDzie trzy, wszystkie są równie mocno pochłonięte rozmową dotyczącą tego, jak ktoś tam poznał swojego męża i co dalej z tego wynikło. Aż głupio przerwać tę pasjonującą rozmowę. Mimo tego, uparcie stoję przy kontuarze licząc na to, że panie widząc moja obecność zdecydują się na tymczasowe zawieszenie pasjonującej opowieści i zdecydują się mnie obsłużyć. Nic bardziej mylnego, zamiast uprzejmego pytania „W czym mogę pomóc” zostaję obrzucona spojrzeniem „jak nie będziemy przerywać, to może sobie stąd pójdzie” i słyszę dalszą część historii koleżanki i jej męża. No cóż, muszę niekulturalnie. Odchrząkam i przerywam „Przepraszam bardzo…” no i kolejne nieprzyjemne spojrzenie. Jednak skoro nie dałam za wygraną i nie poszłam sobie, biedne panie będą musiały mnie obsłużyć. „Słucham?” wyrzucone przez jedną z pań rejestratorek jest tak zaintonowane, jakby to było ostatnie zdanie w jej życiu, jakby jej zmęczenie nie pozwalało już powiedzieć więcej. Niezrażona przedstawiam prośbę z jaką przychodzę. Po wyszukaniu terminu Pani pyta czy mąż był już u okulisty w Kormedzie. „Nie był”. Przeciągłe westchnienie, jakbym wbiła pani sztylet w serce i ciężko wyrzucone zdanie „To trzeba będzie założyć kartę, proszę skierowanie”. Daję- bo jak mi się wydaje- należy dać. Jak się później okazało, moje proste rozumowanie nie było prawidłowe.
Gdy po pewnym czasie mąż się zgłosił na wizytę okazało się, że potrzebne jest skierowanie. Chwila, przecież było przekazane podczas rejestracji. Okazuje się, że panie rejestratorki są zgoła odmiennego zdania. Nigdy nie zatrzymują skierowań, ba, nawet tłumaczą mężowi, że ma je w domu. Mężowi podnosi się ciśnienie, mnie również. Przecież oboje wiemy jak było, że skierowanie zostało oddane przy zapisach. Tłumaczenie nie pomaga. Późniejsze telefony do KORMEDU, to już czysta parodia. Panie mówią, że nie mają u siebie takiego skierowania, że zawsze oddają, my- że na życzenie pań rejestratorek oddaliśmy skierowanie, nie mielibyśmy przecież takiego własnego widzimisię. Pani, zmęczona konwersacją postanawia zakończyć ją, w widać właściwy sobie sposób i rzuca słuchawką. My- zszokowani. Zachowanie zbuntowanego nastolatka u Pani z recepcji? Dzwonimy kolejny raz. Tym razem słyszymy, że tamta pani nie ma ochoty z nami rozmawiać. Pozwolę sobie przy okazji zapytać– czy jest może jakiś wakat na stanowisko rejestratorki w KORMEDzie? Sądzę, że wielu byłoby chętnych, żeby podjąć pracę w której robi się tylko to, na co się ma ochotę. Tymczasem słuchawkę przejmuje pani, która przedstawia się jako przełożona naszej poprzedniej rozmówczyni. Gdy pytamy o jej nazwisko- odmawia podania, gdy pytamy o godność pani z którą rozmawialiśmy uprzednio- również mówi, że nie może ujawniać takich danych. Ciekawe. Skoro dane pracowników ośrodków zdrowia są tak szczelnie owiane tajemnicą, to czemu przy gabinetach lekarzy wiszą tabliczki z ich nazwiskami? I czemu też służą plakietki z imieniem i nazwiskiem, które noszą przy kitlach pielęgniarki czy recepcjonistki?
Mam nadzieję, że na te i inne pytania, które pojawiły się w mojej głowie po ostatnich doświadczeniach z rejestracją w KORMEDzie odpowie mi Rzecznik Praw Pacjenta oraz dyrektor Dolnośląskiego Oddziału NFZ, do których skierowałam pismo w tej sprawie. Tymczasem przestrzegam wszystkich obecnych i przyszłych pacjentów KORMEDu- pytajcie o imię i nazwisko rejestratorki, która Was obsługuje. Nie dawajcie się zbywać ich zajętością, kawkami i pogaduszkami. One są tam po to, by nam służyć. Czas, by upadek komuny dotarł także do świadomości służby zdrowia.
Czytelniczka powiatjaworski24h.pl